Córka sztygara nie chce...

Córka sztygara nie chce...

Najnowszy spektakl Teatru Zagłębia dzieje się w miasteczku na K. lub na S. Miejski głupek „z astmą i szpotawą stopą” zaprasza nas do świata, który bardzo dobrze znamy i do zapoznania się z bohaterami takimi jak my. Choć może być i tak, że nie utożsamimy się z żadną z nich, zastrzega sobie włóczęga.

 „Koń, kobieta i kanarek” to tytuł odwołujący się do rozporządzenia z lat pięćdziesiątych zakazującego pracy w kopalni pod ziemią kobietom, koniom i kanarkom. Ma on, jak się przekonamy w toku przedstawienia, jeszcze jedno znaczenie, bo obrazuje męża, żonę i dziecko.

Życie miejskiej społeczności toczy się wokół kopalni, w której pracują ojcowie i synowie rodzin. Ich żony, matki i córki czekając na powrót żywicieli z szychty opiekują się figurką świętej Barbary. Spokojny rytm wyznaczany powrotami górników z pracy zakłóci i zmieni radykalnie uszkodzenie figurki. Tymczasem przyjrzyjmy się postaciom, bohaterom głównym i pobocznym. Rysuje się tu wyraźny podział; są ciemiężyciele i ciemiężeni. Ci pierwsi to przede wszystkim mężczyźni: sprawcy przemocy psychicznej i fizycznej, awanturnicy, tchórze i czasem chamy po prostu. Kobiety odgrywają bez słowa protestu role pokornych żon i córek. Jedynie porzucona przez męża matka trójki dzieci wyrywa się ze swej roli Matki Polki, by wpaść w nową, babochłopa. W galerii postaci mamy jeszcze rozmodloną matkę (bardzo dobra Dorota Ignatjew, po prostu aż się jej nie lubi), która ze swojego syna zrobiła maminsynka. Ale ten po części sam sobie na to zasłużył.

Obserwujemy, że to przemoc i walka o dominację tworzą kodeks przetrwania w miasteczku. W grupie mężczyzn wyśmiewa się maminsynka, a potem babochłopa. Kobiety rzucają się jak sępy na córkę sztygara, bo ta milcząco odmawia posiadania dziecka. A na szczycie wpływów, którego przedstawicielami są policjant i ksiądz, prowadzone są lewe interesy. W tym kręgu zależności i współistnień nawet poboczne postaci mają dobrze umotywowany powód istnienia, wszystko to dzięki dobrej pracy aktorskiej i świetnemu poprowadzeniu ich przez reżysera.

A Remigiusz Brzyk niezwykle starannie dobrał obsadę i każdy z aktorów przekonująco wypadł w swojej roli. Wspomnijmy tu parę małżeńską, którą stworzyli Maria Bieńkowska i Zbigniew Leraczyk, ona w roli zahukanej, milczącej żony, on apodyktycznego, pohukującego sztygara. Również kolejna para, grana przez Edytę Ostojak i Piotra Żurawskiego, doskonale oddała przepaść dzielącą świeżo poślubionych małżonków. Postać księdza grana przez Piotra Bułkę mogłaby wypaść bardzo groteskowo - ksiądz to miłośnik ekstrawaganckich ubrań i postępu… A udało się uratować przed przeszarżowaniem.

W miasteczku, w którym wszyscy wiedzą o sobie wszystko prowadząc na pozór publiczne życie, a jednocześnie nikt nie przeciwdziała korupcji i przemocy, milcząca dziewczyna w ciąży to ktoś na kształt dziwadła. Analogia do „Iwony, księżniczki Burgunda” nasuwa się sama. Milczenie Gombrowiczowskiej tytułowej bohaterki stanowi obrazę i pole do najdziwniejszych domysłów dworu królewskiego. Obnaża ich słabości, lęki i małość. Podobnie dzieje się też w „Koniu, kobiecie i kanarku”. Brak argumentów młodej dziewczyny jest bardzo wymowny. W jego obliczu każde okropne zdarzenie, każda okrutna sytuacja międzyludzka potwierdzają - milcząco - słuszność wyboru.

Przechodząc od spojrzenia z lotu ptaka na małomiasteczkowe życie do jednej konkretnej kwestii, przedstawienie z rangi „obrazu miasta” pretenduje do wyrazistego portretu społecznego i zarysowuje współczesne postawy oraz konflikty. Przy tak postawionej sprawie wątek świętej Barbary wydaje się zbyt duży i choć jest nośnikiem m.in. komizmu, nie do końca przystaje do całości w tym kształcie, w którym pojawia się w sosnowieckim spektaklu. Jednocześnie może zdziwić, że to święta Barbara staje się czynnikiem sprawczym całej historii. Z tego powodu punkty ciężkości „Konia, kobiety i kanarka” przesuwają się w nieoczekiwane miejsca, z których widz musi się wydostać w toku dedukcji, by mieć bardziej klarowny obraz całości.

Aby zakończyć elementem optymistycznym, muszę przyznać, że Teatr Zagłębia staje się sceną najlepszych scenografii w regionie. Trend zapoczątkowany przez premiery zeszłego sezonu artystycznego, wśród których znalazła się scenografia Pawła Walickiego do „Bobiczka” (nagrodzona Złotą Maską) czy właśnie „Korzeniec” spółki Tomasz Śpiewak i Remigiusz Brzyk, jest kontynuowany, również za sprawą premierowej sztuki. Autorzy scenografii: Remigiusz Brzyk, Iga Słupska, Szymon Szewczyk wykreowali świat wielu planów (również dosłownie), niejednoznaczny, a zarazem spójny i intrygujący. Stanowi on pełnoprawny element , a jego bogactwo opowiada swoją własną historię.

Inga Niedzielska
2014-04-07