Spektakle

Jeszcze jeden do puli?!

reżyseria Jerzy Bończak

Ray Cooney i Tony Hilton, reżyseria - Jerzy Bończak, scenografia - Marek Chowaniec, kostiumy - Ewa Borowik, dobór muzyki - Małgorzata Małaszko, konsultacja sztuk cyrkowych – Michał Chmielewski

Duża dawka angielskiego humoru, zawrotne tempo, nieprzewidywalne zwroty akcji !

Współautorem scenariusza jest Ray Cooney autor m.in. głośnego „Mayday'a" i „ Okna na parlament". Cooney uważany jest za mistrza współczesnej farsy, to jeden z odnoszących największe sukcesy dramatopisarzy brytyjskich. Wraz z Tonym Hiltonem napisał w 1961 roku farsę „Jeszcze jeden do puli?!", która odniosła spektakularny sukces w Wielkiej Brytanii, a polska prapremiera sztuki w reżyserii Jerzego Bończaka odbyła się w warszawskim Teatrze Komedia w 2006 r.

Farsa Cooney'a i Hiltona to zabawna opowieść o Jonathanie Hardcastle, zamożnym biznesmenie, który chce przekazać pokaźną sumę pieniędzy Billyemu, synowi swojego dawnego wspólnika Samuela („Samuel był moim wspólnikiem i najlepszym przyjacielem (...) Pomógł mi odnieść sukces, a umarł jak żebrak, bo bez skrupułów został ograbiony przez swoich krewnych"). Jonathan postanawia dać ogłoszenie do prasy, informujące o tym, że przekaże darowizną w wysokości 100 tys. funtów Billyemu Woodowi pod warunkiem, że ten jest jedynym żyjącym krewnym Samuela Wooda. Ale jak to w farsach bywa, okazuję się, że sprawy szybko się komplikują, bowiem chętnych do przejęcia majątku przybywa...

Premiera - 20 XII 2008 r. 

Instrukcja pisania farsy według Raya Cooneya

Na początku jest intryga

Nie szukam intrygi komediowej czy zabawnej. Szukam tragicznej. Farsa, bardziej niż komedia nawiązuje do tragedii.
I tak na przykład w znanym wszystkim "Maydayu" główny bohater jest bigamistą. Taka sytuacja w realnym życiu jest przecież całkowicie tragiczna. Ale moja sztuka nie mieści się w tragedii, bowiem farsa służy do wywoływania śmiechu. Jednak widownia instynktownie rozumie, że stawka o jaką chodzi jest niebagatelna.
„W oknie na parlament" nielegalna, wieczorna schadzka rządowego ministra ma niecodzienny przebieg, który mógłby się zakończyć upadkiem nie tylko małżeństwa ale i rządu. Ten zwariowany wieczór na scenie przynosi salwy uśmiechu, natomiast w tzw. realu mógłby wyłącznie prowadzić do prawdziwej tragedii.

Charaktery postaci muszą być prawdziwe i rozpoznawalne

To jest jedna z podstawowych przyczyn, która wywołuje śmiech publiczności. Postaci są wiarygodne i znajdują się w sytuacjach nieznacznie odbiegających od bardzo typowych. To po prostu zwykli ludzie, którzy znaleźli się w trudnym, położeniu. Brak możliwości kontroli nad niecodzienną sytuacją wywołuje śmiech. Ale tak naprawdę to znowu tragedia.
Wielokrotne poprawianie tekstu.
Na początku moje farsy są czystą mieszaniną różnych komponentów. Nigdy nie mam jasnego obrazu. Oryginalny scenariusz jest porównywalny do średniej klasy forda. A przecież chodzi o to, by do czasu ukazania się na West Endzie nabrał elegancji, komfortu i precyzji rolls - royce. By osiągnąć zamierzony efekt, najpierw czytam scenariusz zaproszonej małej widowni. Po reakcji słuchaczy orientuję się, czy podstawowy tekst w ogóle nadaje się na scenę. Później przychodzi czas na komediowe modyfikacje oraz szlifowanie humoru i dowcipów. Ogromne części scenariusza są generalnie przekształcane, aby następnie można go było już konfrontować podczas pierwszych prób scenicznych. Wtedy też – niekiedy – rezygnują z niektórych postaci, lub odwrotnie powołuję nowe do życia. Z pierwszych reakcji publiczności nieodmiennie wyciągam podstawowy wniosek: nie ilość czasu i wysiłek jaki został włożony w realizację decydują o sukcesie. O powodzeniu decyduje odbiór! Po takiej otwartej próbie znowu coś przepisuję i poprawiam, tak by wszystko było naprawdę dopracowane w stu procentach. Szukam perfekcji.
Niezbędny jest casting!
Podstawą moich sztuk jest śmiech. A śmiech kojarzy się z uproszeniem, które mówi, że -aby grać komedię nie trzeba być wybitnym aktorem. To nie jest prawda. Ja szukam aktorów umiejących grać tragedię. Szukam artystów posługujących się doskonałą techniką aktorską, precyzyjnych i skupionych na pracy. Poza tym „moi" aktorzy wiedzą jak grać zespołowo. Nie mogą szarżować w momentach, kiedy nie czas na indywidualne popisy. To może, poza innymi konsekwencjami, odciągać uwagę widzów od właściwych wątków i tropów. Granie w farsie to praca zespołowa, choćby nie wiem jak bardzo intensywnie opracowana byłaby główna rola. Tu nie ma pięknych poetyckich monologów wygłaszanych w świetle punktowca ze środka sceny. Farsa rządzi się bardzo prozaicznym językiem i nieustającą bieganiną wokół własnych prozaicznych problemów.

Na scenie – tylko czas realny!

To oznacza, że dwie godziny spędzone w teatrze przez widza to dwie godziny z życia bohaterów sztuki. Tak więc kiedy kurtyna podnosi się w drugim akcie, bohaterowie są dokładnie w tym samym fizyczno – psychicznym miejscu w jakim pożegnaliśmy ich w akcie pierwszym. W związku z tym na scenie jest tylko jedna dekoracja, w której aktor – magik czyni cuda na twoich oczach.

Bez widzów i ich inteligencji – nie ma farsy!

Farsa nie jest do czytania tylko do grania. Jest napisana dla widzów, nie dla analityków. Sprawdza się wyłącznie w konfrontacji z widownią i nie może funkcjonować jako osobne dzieło literackie. Widz jest fantastycznym odbiorcą; pamięta o tym co działo się w pierwszym akcie i czeka jak to zostanie rozwiązane w dalszych częściach sztuki. A musi być zagrane i rozwiązane po mistrzowsku. Bo każdy kto zapłacił 20 funtów i zniósł niedogodności brytyjskiej komunikacji, lub długo szukał miejsca do zaparkowania w garażu na West Endzie, zasługuje na mój najgłębszy szacunek.

Magdalena Furdyna, Tekst "Instrukcji" opracowano na podstawie The Rules of Farce by Ray Cooney 1995 rok