"Ten spektakl będzie hitem" - recenzja Tadeusza Piersiaka

'Być jak Kazimierz Deyna'.Ten spektakl częstochowskiego teatru będzie hitem
czestochowa.gazeta.pl

Publiczność na premierze przez cały czas ryczała ze śmiechu. I wiedziała, że z siebie się śmieje - bo w losach bohatera i jego opisie naszej rzeczywistości odnalazł się każdy z widzów. Bohater tej opowieści ma 35 lat. Urodził się, gdy Kazimierz Deyna w 1977 r. strzelił Portugalczykom gola na wagę awansu do mistrzostw świata. Gdy matka wrzeszczała na całą porodówkę, że mężowi nie da nigdy więcej, mąż oglądał właśnie ten historyczny mecz. Potem całe życie ich syna upływało z futbolem w tle, choć piłkarzem nigdy nie udało mu się zostać (nie pomogła "polska szkoła trenerska"). Został więc polonistą. W kraju pracy dla niego nie było, a za granicą z takim wykształceniem mógł zaliczyć tylko zmywak, podczas kiedy jego koledzy- dyplomowani ciastkarze - byli cenionymi fachowcami. Tekst Radosława Paczochy jest jak leśny strumień. Perli się, choć obok krystalicznej wody niesie też muł. Na pewno działa odświeżająco. Pozwala widzowi po wyjściu z teatru patrzeć przez różowe okulary na otaczający świat. Rozmyślając nad dzieciństwem bohatera, nad krajem, który go nie potrzebował, jego bezsensownymi studiami, trywialnością edukacji seksualnej i absurdem rodzinnego życia, każdy pomyśli: w sumie to ja mam się wcale nieźle! Obserwacje Paczochy są bardzo celne, a tekst wartki, przez co żadna ze scen nie nuży. Zarówno tekst, jak i jego sceniczna realizacja przywodzą na myśl dramat sprzed półwiecza - "Kartotekę" Stanisława Różewicza. Tam bohater (nieco starszy) też dokonywał rekapitulacji swojego życia. Też odwiedzali go ludzie ze wspomnień. W klasyku sceniczne dzianie się uzupełnia Chór Starców; w przedstawieniu Gabriela Gietzky'ego - chór operujący słowem i grą mimiczną oraz Dziadek nokautujący głębią swoich komentarzy politycznych i życiowych ("Ty się porządnie ucz, ale niech cię ręka Pańska broni, żebyś był porządny. Bo skończysz jak ja!"). Dla Różewicza punktem wyjścia jest wojna, dla Paczochy piłka nożna. O ile sam tekst dramatu jest jakością samą w sobie, to reżyseria Gietzky'ego daje przedstawieniu tę oklaskiwaną lekkość. Spektakl nie ma scenografii. Są tylko mobilne urządzenia - jak w dziecięcej zabawie zamieniające się to w ławę, to w stół, to w katedrę uniwersytecką. Więcej, chór w swoich mimicznych zabawach ogrywa również niewidoczne rekwizyty. Z wyjątkiem Bohatera, nie ma aktorów jednoznacznie obsadzonych. Nawet Ojciec i Matka, obecni w całej narracji, w ramach potrzeb przedzierzgają się też w inne postacie. Cała scena wiruje, tańczy, ścieżki bohaterów i ich interakcje krzyżują się jak w baletowym układzie. Aktorzy mają arcytrudne zadania do wypełnienia. I wypełniają je koncertowo - co postać, to perełka, a Rodzina z Zielonogórskiego powinna na stałe wejść do teatru wyobraźni częstochowian. Ona szczególnie jest tym elementem, który opowieści o życiu pełnym absurdów dodaje jeszcze groteskowego rysu. Spektakl trwa 90 minut, na boisku jest 11 aktorów (na stałe utrzymanie ich na scenie pozwala pomysł z chórem), przeważnie grających w piłkarskich trykotach. Na koniec zaś słyszymyz ust Bohatera: "Zrozumiałem, że trzeba żyć i pracować tak ciężko, jak się tylko potrafi, nawet jak gwiżdże na nas cały stadion. Zrozumiałem, że trzeba być jak Kazimierz Deyna w siedemdziesiątym siódmym".

Tadeusz Piersiak,  Gazeta.pl, Częstochowa