"Więcej niż zwycięski remis" - recenzja Joanny Warońskiej

Więcej niż zwycięski remis

"Być jak Kazimierz Deyna" w reż. Gabriela Gietzkiego w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie. Pisze Joanna Warońska w "Śląsku".

Tytuł pierwszej premiery sezonu 2012/2013 (8 września) jest dość mylący. "Być jak Kazimierz Deyna" zapowiada sztukę futbolową, co przewrotnie potwierdziły pierwsze pokazy przedpremierowe w czasie Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej (15-17 czerwca). A ponieważ zachowania rasowego polskiego kibica są mi obce - nie śpiewam "Nic się nie stało", a i orły Kazimierza Górskiego znam głównie z narodowego obowiązku, postanowiłam nabyć potrzebne kompetencje odbiorcze. Dziś już poza faktografią rozegranych przez Deynę meczów wiem, że zawodnik ten podobno wolno biegał, ale szybko myślał, a także wystąpił w filmie "Ucieczka do zwycięstwa" (1981; reż. John Huston). Tymczasem prawdziwy miłośnik futbolu, jeśli taki pojawił się w teatrze, został podstępnie znęcony i zamknięty w ciemnej sali na 90 minut (bez przerwy), choć odgłos sędziowskiego gwizdka rozlegał się często.

Piłka nożna często ingeruje w życie postaci. W momentach ważnych dla narodu ten świat dzieli się według płci - na mężczyzn-kibiców (na drugi plan schodzą wówczas nawet narodziny dziecka) oraz kobiety, które tak bardzo ich kochają, że wybaczają im te chwile osamotnienia. Niedawne mistrzostwa wzmocniły porozumienie z publicznością w tym zakresie. Poza tym ze sceny słychać nazwiska m.in. Deyny, Smolarka, a trener zdaje się być parodią jednego z polskich selekcjonerów. Ale przedstawienie to przede wszystkim przezabawny tekst Radosława Paczochy w doskonałej reżyserii Gabriela Gietzkiego i aktorzy grający w tempie, jakiego mogliby im pozazdrościć polscy piłkarze.

Dekoracje (Maria Kanigowska) to jedynie kilka sprzętów - tapczan, połączone krzesła, które można dowolnie przestawiać, by schematycznie zaznaczyć poszczególne miejsca - szpital, pociąg, szkołę, stołówkę, ciasne mieszkanko wynajmowane w Anglii. Jednak iluzja przestrzeni powstaje przede wszystkim dzięki gestom i ruchom aktorów (np. doskonałe sceny jazdy pociągiem). Jedenastu aktorów: Michał Chorosinski (z Teatru Polskiego z Wrocławia), Iwona Chołuj, Teresa Dzielska, Sylwia Karczmarczyk, Małgorzata Marciniak, Agata Ochota-Hutyra, Sebastian Banaszczyk, Waldemar Cudzik, Andrzej Iwiński, Bartosz Kopeć, Antoni Rot, jest stale obecnych na scenie, a wakat po śmierci dziadka (wtedy słychać jeszcze jego głos) wkrótce zajmie córeczka głównego bohatera. Są oni ubrani w biało-granatowe stroje, kobiety noszą spódniczki, mężczyźni spodenki, ale na czas odgrywania poszczególnych scenek zakładają elementy kostiumu a czasem peruki. Dialogi prowadzą zazwyczaj dwie, trzy postacie, pozostali pełnią wtedy rolę chóru - komentują akcję gestem i miną (na podkreślenie zasługuje zwłaszcza wyrazista mimika Agaty Ochoty-Hutyry). Wszystko odbywa się w tempie niemal farsowym, ruchy aktorów zostały szczegółowo zaplanowane jak w balecie (ruch sceniczny - Witold Jurewicz).

Według zapowiedzi sztuka opowiada o socjalistycznych marzeniach i potrzebie zapomnienia o otaczającej rzeczywistości. Pewnie tak jest, pamiętamy przecież ówczesne hasła dla młodzieży - pierwsi w sporcie, pierwsi w nauce, a i trening poprzedzający sukces wpisywał się w obowiązujący etos pracy. Ale przedstawienie jest budowane z perspektywy głównego bohatera i jednocześnie narratora (Michał Chorosiński), polonisty w wieku autora. To on jest nieudacznikiem i postacią na wskroś komiczną - źle rzucał kamieniem, inaczej niż jego koledzy nie został cukiernikiem, co pozwoliłoby mu podjąć dobrze płatną pracę w Anglii, ale wybrał studia polonistyczne bez perspektyw na rynku pracy. Ów prawie inteligent (wciąż brakuje mu dyplomu, swego rodzaju przepustki do grupy) nagle zdaje sobie sprawę, że jego życie zatoczyło okrąg. On urodził się 29 października 1977, gdy Deyna strzelił gola w meczu z Portugalią, który dał Polakom, jak się wówczas mówiło, tzw. zwycięski remis, teraz podczas jednych z ostatnich mistrzostw czy eliminacji do mistrzostw przychodzi na świat jego córka. To skłania go do podsumowania życia - zapamiętanego oraz zasłyszanego.

Tym samym opowieść ujawnia wrażliwość bohatera i jego stosunek do świata. Słuchamy wesołej historii przemiany chłopca w mężczyznę na tle miłości do futbolu. Przede wszystkim pojawiają się rodzice i ich zmagania z socjalizmem, gdy ojciec zapisuje się do partii, by coś osiągnąć, więc musi wyprawić chrzciny swoich dzieci w drugim krańcu Polski (w ówczesnym województwie zielonogórskim; jest więc i o reformie administracyjnej). Kolejne przemiany ustrojowe znaczone są znanymi emblematami - ojciec staje się właścicielem tzw. szczęk na targowisku i sprzedaje białe skarpetki, aż plajtuje wskutek wzrostu świadomości estetycznej społeczeństwa. Poza tym pojawiają się tematy typowe dla sztuk rozwojowych - szkoła, inicjacja seksualna (zakończona niegroźną chorobą weneryczną), zarobkowy wyjazd do Manchesteru (tu także pojawia się ślad Deyny), poszukiwania pracy przez polonistę bez dyplomu, miłość i ślub. Wspomnienia głównego bohatera są nieco groteskowe, postacie przemieniają się w farsowe figury, które jak w refrenie piosenki wciąż robią i mówią to samo. Nad nimi czuwa bohater o wyostrzonym zmyśle obserwacji, obznajomiony z różnorodnymi konwencjami stylistycznymi. Jego opowieść budowana jest trochę wbrew zabawnym profesorkom polonistyki, zastanawiającym się nad deklinacją i próbującym zaszczepić w studentach miłość do Czesława Miłosza, jako pisarza drugiego obiegu. Bohater tymczasem obawia się automatyzmu i pozy, realizowania starych reguł w zmienionym porządku. Mimo to zaczyna powielać wypowiedzi swojej nauczycielki. Dostaje się w sferę wpływu atmosfery i schematu.

To także przedstawiciel młodego pokolenia, które szuka własnych wzorców i sposobu życia. W przeciwieństwie do rodziców i dziadków niemal w ogóle nie skupia się na polityce - dziadek potępia polityków, ojciec szamocze się w obowiązującym systemie, natomiast główny bohater jakby żył piłkarze. w jakimś apolitycznym czasie. Ale pod podszewką tej zabawnej historii zauważyć można poszukiwanie jakiegoś wzorca, modelu, który uchroni bohatera przed komicznością. A śmiech wzbudzają tu prawie wszyscy - rodzice i rodzina (niemal każdy to dziwak, choć nie można zapominać o wykrzywiającej perspektywie), poloniści, ksiądz, lekarz, trener, sędzia piłkarski... Równie komiczny jest epizod angielski, gdy optymizm okazuje się tylko maską, ponieważ nie wypływa z warunków życia. Bohater odrzuca też dawne mity o miłości - zamiast przekonania o rozpoznających się połówkach jest olśnienie w stołówce przy fasolce dziewczyną na łyżworolkach i wspólne zamieszkanie, by scementować związek.

W finale sztuki narrator wypowiada deklarację serio - marzy, by być jak Kazimierz Deyna. W tym nieco farsowym świecie tylko on zdaje się być godny naśladowania, co nie dziwi w kraju wciąż niespełnionej miłości do piłki nożnej. To również postać heroiczna - wielbiony czy wygwizdany wciąż walczył choćby o tzw. zwycięski remis.

Sztukę można potraktować jako komedię niemal branżową, a głównego bohatera zestawić z Adasiem Miauczyńskim z "Dnia świra", co uczynił reżyser w wypowiedziach dla lokalnej prasy. Wówczas przedstawioną historię można opisać tytułem powieści Grocholi "Ja wam pokażę!", gdy polonista wbrew rozpowszechnionemu stereotypowi znajduje swoje miejsce w świecie. Albo uznać futbol za metaforę ludzkiego życia, co w przypadku polskiego kibica nie zapowiada łatwego losu. Ważne, by wbrew okolicznościom, gwizdom i śmiechom walczyć choćby o zwycięski remis, nie ulegając atmosferze czy obowiązującym w otoczeniu schematom.

Sztuka przygotowana przez częstochowski teatr zapewnia publiczności doskonałą zabawę. Na scenie rozpoznajemy figury znane tak z czasów minionych, jak i współczesnych. Ważne jednak, by po wyjściu z teatru zastanowić się nad tym nieco przypadkowym tytułem - dlaczego polonista chce być jak Kazimierz Deyna... Wówczas obie jedenastki wymienione w programie (obsada, reżyser i ludzie teatru) walczący o Deynę Paczochy odniosą może więcej niż zwycięski remis...

e-teatr.pl - wortal teatru polskiego © Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego