Aktualności
Rozmowa z Anną Wakulik, autorką dramatu "Grupa krwi"

KIEDY ZACZYNAM PISAĆ,
OTWIERAJĄ MI SIĘ OCZY I USZY
Z dramatopisarką Anną Wakulik rozmawia Ewa Oleś
Co czujesz, kiedy zasiadasz w fotelu teatralnym tuż przed premierą swojego dramatu?
To zmiksowane emocje. Strach, bo przecież nie wiadomo, co z tekstu zostało (śmiech), i pewien rodzaj ekscytacji. Zazwyczaj wiem, w jakie ręce oddaję swoją sztukę, mam zaufanie do reżysera, więc jestem spokojna i przede wszystkim ciekawa. Szybko też dystansuję się od tego, co napisałam, bo te dwie okoliczności, czyli skończenie tekstu i premierę, dzieli zazwyczaj spory odstęp w czasie. Staram się być po prostu widzem i uczciwie ocenić, czy historia mnie porwała, czy nie.
Uczestniczysz w próbach czy wolisz zostawić tekst reżyserowi i niech się dzieje, co chce?
Rzadko uczestniczę w próbach swoich sztuk. Najbardziej jestem zaangażowana, kiedy piszę, skreślam, poprawiam. Na próbach reżyser i twórcy odkrywają rzeczy, do których ja doszłam już wcześniej. Kiedy oni ciężko pracują i zmagają się z materią, ja jestem trochę z boku. Patrzę na swoją sztukę okiem zwykłego widza. Nie jestem typem dramatopisarza, który się wtrąca. Daję realizatorom czas i przestrzeń na to, żeby sami pewne rzeczy przeżyli i odkryli. Natomiast bardzo lubię być na pierwszym czytaniu i na próbach generalnych.
Kiedy narodził się pomysł na ten tekst?
Dawno temu, ale to był zarys ogólny. Pierwsze były postaci, ale zawieszone w próżni – brakowało mi fabuły. Przez długi czas miałam problem – mam ludzi, ale jak ich spotkać? Co będzie tą trampoliną, dzięki której będą mogli zacząć ze sobą gadać?
Ten pierwszy etap tworzenia dramatu jest wyczerpujący, chociaż tego nie widać, bo polega głównie na intensywnym myśleniu, zresztą w różnych okolicznościach: w domu, w parku podczas jazdy na rowerze, w podróży… To jest też czas, kiedy sporo notuję.
Pierwotnie dramat miał nosić tytuł „Sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu”. Akcja miała być zogniskowana wokół spotkania dwojga przyjaciół, którzy nie mogą się porozumieć ze względu na pochodzenie z różnych środowisk. W rezultacie fabuła się zmieniła, a problemowi nadałam szerszy kontekst. Kiedy w Polsce ponownie rozgorzały dyskusje o naszych korzeniach, kto ma jakie i jakie mieć powinien, pomyślałam, że to jest temat, nad którym warto się pochylić.
Czy inspiracją dla Ciebie była także literatura? Wspominałaś w wywiadzie z Kamilą Paprocką* o lekturze „Chamstwa” Kacpra Pobłockiego, „Ludowej historii Polski” Adama Leszczyńskiego czy „Dzieciach Kazimierza” Michała Garapicha.
Jeśli chodzi o nasycenie problemem – tak, jeśli o same słowa i ludzi – nie. Inspirowałam się ludźmi wokół. Wszystkie postaci są wzięte z życia, chociaż nie są wzorowane na nikim konkretnym – to takie potworki, każdy jest uszyty z kilku osób, z osobnych zdań, z fragmentów sytuacji. Próbowałam je tak skonstruować, żeby były odmienne, kontrastowe względem siebie. Zależało mi na tym, aby tekst był współczesny, chciałam uniknąć eseju o tradycji i historii Polski na scenie. Sama nie znoszę tekstów, które są pisane jak habilitacja, z mnóstwem teorii i przypisów. Wolę pisać dla ludzi.
Masz ucho na rzeczywistość? Jesteś dobrym obserwatorem, psychologiem?
Mam nadzieję, że tak. Obserwuję rzeczywistość, widzę ją wielowymiarowo, ale pisząc, poddaję wszystko literackiej obróbce. Jestem dramaturgiem, czyli tworzę formy literackie oparte na dialogu. Dialog wydaje się bardzo istotny, bo właśnie na jego płaszczyźnie spotykają się moi bohaterowie.
Masz notes, w którym zapisujesz zasłyszane ciekawe dialogi, zaobserwowane sytuacje?
Mam plik i nazywam go kompostownikiem (śmiech). On się rozrasta w różne spotworniałe formy... Ale z reguły, co dziwne, po zapisaniu pewnych rzeczy w ogóle do niego nie wracam. Kiedy zaczynam pisać, otwierają mi się oczy i uszy. Wszystko do mnie mówi. Poza tym, że czasem jest tego efekt, to bardzo przyjemny stan.
Który moment w pisaniu „Grupy krwi” był dla Ciebie najtrudniejszy?
Miałam, jak zwykle, problem z tym, żeby zacząć. Pierwsze zdanie, scena, sekwencja są zazwyczaj koślawe i źle brzmiące. Pisząc ten tekst, miałam kryzys w okolicach piętnastej strony. Zmieniałam, kreśliłam, pisałam od nowa. Długo też zastanawiałam się nad połączeniem dialogów, fabuły z końcówką dramatu, którą wymyśliłam wcześniej. Myślałam o tym, jak wypełnić tę przestrzeń, która jest pomiędzy, co dopisać.
Od początku masz wizję sztuki i punkt po punkcie ją realizujesz czy bohaterowie są w stanie Tobą zawładnąć?
Nie jestem drabinkowcem (śmiech). Nie mam matematycznie rozpisanej fabuły i piramidy zdarzeń. Ale pamiętam, jak na początku to wyłącznie bohaterowie mnie prowadzili i zatracałam myślenie o scenie, o czasie, w którym spotkanie musi się rozegrać. Teraz staram się mieć nad tym kontrolę, siłą rzeczy analizuję więc historię, zmieniam ją, wrzucam bohaterów w nieoczywiste dla mnie sytuacje. Lubię, jak sztuka jest dobrze skrojona – dla mnie to nie obelga, tylko okazanie szacunku wobec reżysera i aktorów, a przede wszystkim wobec widza, któremu zabieramy czas, żeby spędził wieczór z nami, zamiast na przykład z przyjaciółmi.
Z drugiej strony czasem zdarza mi się oddać władzę postaciom, dać się porwać jakiemuś zdaniu, które zmienia optykę. Wychodzę ze statycznego punktu i nagle okazuje się, że muszę dogonić swoich bohaterów (śmiech).
Gdybyś miała w kilku zdaniach powiedzieć, o czym jest Grupa krwi”…
O tym, w jaki sposób w drobnych, codziennych życiowych sytuacjach i relacjach mierzymy się z historią, którą mamy zapisaną gdzieś z tyłu głowy – a może we krwi. I o tym, jakie problemy z tego wynikają. Pisząc „Grupę krwi”, myślałam o historii pańszczyzny, bo ten temat przez wiele lat był pomijany. Oczywiście nie chciałabym być oskarżona o stosowanie marksistowskiego klasyfikatora dotyczącego podziału na klasy (śmiech). Poprawność polityczna obliguje do tego, żeby mówić, że wszyscy jesteśmy równi. Ale czy tak jest? To boli moich bohaterów, targają nimi resentymenty, poczucie krzywdy, poczucie winy. To są wobec siebie zdystansowani, to chcą się do siebie zbliżyć i zaczynają się zastanawiać, na ile różne doklejone do nich statusy im w tym przeszkadzają.
Zastanawiałaś się kiedyś nad własnymi korzeniami?
Oczywiście! Moi dziadkowie od strony mamy po wojnie przyjechali spod Krakowa i spod Częstochowy do Gdańska. Tam była wówczas kompletna wymiana ludności. Dziadkowie byli pierwszym pokoleniem w mojej rodzinie, które osiedliło się w mieście. Kiedy teraz przejeżdżam przez Polskę i widzę blokowiska z lat 70., 80., patrzę na nie jak na nowy świat zasiedlony przez grupę społeczną, która porzuciła wieś i brała udział w tym globalnym procesie zasiedlania miast. Próbowałam szukać korzeni, ale pochodzenie chłopskie powoduje, że z historii rodziny mało przetrwało, niewiele jest też zapisane. Pewnie można przejrzeć księgi parafialne, ale chyba za dużo z tego nie wyniknie. Tamci ludzie byli przecież z reguły niepiśmienni. Nie uzyskamy dostępu do ich myśli, emocji, historii… Myślę, że ważne jest to, abyśmy sobie uświadomili, skąd jesteśmy i w jakich relacjach społecznych funkcjonowała nasza rodzina.
To, co mnie ujmuje w tym tekście, to czułość, z jaką podchodzisz do bohaterów. Przychodzi mi do głowy pewne zdanie, które ktoś napisał o moim ukochany pisarzu: „Kimkolwiek byś nie był, Czechow cię znał”. Zaglądasz bohaterom w dusze i jednocześnie pokazujesz, że w zasadzie jesteśmy od wieków niezmienni: w tym, co w nas dobre, i tym, co trochę mniej.
Bardzo mi miło. Czechowa też uwielbiam. Myślę, że teatr musi stawiać człowieka w centrum, dawać mu głos. Oglądam wiele spektakli jako widz. Nieraz bardzo mi brakuje właśnie tego stawiania człowieka w centrum, które często zastąpione jest rozlicznymi odautorskimi tyradami, publicystyką lub wymyślną formą.
Czy myślisz o kolejnej sztuce? A może już ją piszesz?
Piszę! To tekst dotykający tematu żydowskiego, ale akcja rozgrywa się tu i teraz. Bohaterowie przez odrzucenie przeszłości będą próbowali się z nią rozprawić. Chcę postawić pytanie, jak bardzo temat Zagłady jest istotny i ważny dla nas. Na ile daje nam szersze spojrzenie na naszą historię, przodków i na ile w ogóle chcemy w ten temat się zagłębiać. A może jest przeciwnie – pragniemy uciec od niego, bo za bardzo nas obarcza…
Dziękuję za rozmowę.
* Rozmowa Kamili Paprockiej-Jasińskiej z Anną Wakulik, „Kiedy piszę, wszystko do mnie mówi”, „Teatr”, 2021, nr 10.