Żal do ojców Ewa Wanat, Przekrój

Świetna aktorka Agnieszka Przepiórska pokazała na XI Ogólnopolskim Przeglądzie Monodramu Współczesnego w Teatrze WARSawy poruszający autobiograficzny monodram "Tato nie wraca" - bolesny, ważny i wkurzający, bo od początku do końca przewidywalny. Może ta przewidywalność właśnie jest jego największą siłą i słabością

My, współcześni mieszkańcy szalonej nowoczesności. My, straumatyzowane dzieci strasznych rodziców, spętane piekłem rozwodów, nieobecnych ojców, toksycznych matek, ten cały koszmarny bagaż wykorzystujemy do usprawiedliwiania naszych często kulawych i nie zawsze zakończonych zwycięstwem potyczek z życiem.

Świetna aktorka Agnieszka Przepiórska pokazała na XI Ogólnopolskim Przeglądzie Monodramu Współczesnego w Teatrze WARSawy poruszający autobiograficzny monodram "Tato nie wraca" - bolesny, ważny i wkurzający, bo od początku do końca przewidywalny. Może ta przewidywalność właśnie jest jego największą siłą i słabością.

Młoda kobieta odnosząca sukcesy jako specjalistka od kredytów w instytucji bankowej, będącej liderem na rynku detalicznym w tej części Europy, przeprowadza publiczną spowiedź samotnej dziewczynki porzuconej przez ojca. Historia, jakich tysiące, i żal, jakich tysiące. Znamy te historie i chętnie w nie wchodzimy, napędzani empatią, często również autobiograficzną. Tak, biedna dziewczynko pozbawiona ojca, jakże ci współczuję, jak mi ciebie żal, kiedy opowiadasz o pierwszym upadku z rowerka, o pierwszej randce, zranieniu, ślubie i rozwodzie, przy których zabrakło twojego tatusia. Kiedy mi mówisz o tęsknocie, poczuciu porzucenia, zaniżonej samoocenie, nieumiejętności wchodzenia w dorosłym życiu w zdrowe relacje z mężczyznami, którymi tak naprawdę gardzisz, których nienawidzisz, których nie rozumiesz i zrozumieć nie chcesz, i o wiecznym głodzie miłości. Współodczuwam z tobą, użalając się nad twoją poranioną, półsierocą psychiką, przy okazji użalając się - nie bez masochistycznej przyjemności - nad sobą samą. Komfortowo, bo siedząc na ciemnej widowni i mając ciebie w świetle reflektorów jako reprezentantkę mojego własnego żalu. Dzięki tobie i kilku terapeutom, którzy na takich jak ty i ja dorobili się przytulnych domków nad jeziorami, o których my tylko możemy pomarzyć (bo to, za co mogłyśmy je kupić, oddałyśmy im), zrzucam z siebie odpowiedzialność za własne wybory, pomyłki i nieszczęścia - jak w ustawieniach hellingerowskich. Jestem, jaka jestem, bo dźwigam na sobie ciężar niezawinionego nieszczęśliwego dzieciństwa oraz osnute już mgłą zapomnienia błędy i zbrodnie przodków. Od razu mi lepiej, zwłaszcza że to co najmniej o połowę taniej niż u średniej klasy specjalisty.

Zastanawiam się, skąd nagle w historii ludzkości (jednak "nagle") ten żal do ojców. Po wiekach oczywistej nieobecności ojców w procesie wychowawczym - kiedy ginęli na wojnach, zdobywali pożywienie na polowaniach, przegrywali majątki w karty lub gięli kark na pańszczyźnianej roli, próbując nakarmić napłodzone wcześniej gromady dzieciaków - nagle okazało się, że ojcowie nie giną, nie zdobywają, nie przegrywają i karków nie gną, a nadal ich nie ma. I stali się potrzebni. Dlaczego?

W zbiorze esejów "Potyczki z Freudem. Mity, pułapki i pokusy psychoterapii" filozof i dziennikarz Tomasz Stawiszyński rozprawia się z powszechnym we współczesnym świecie przekonaniem, że za wszystkie nasze nieszczęścia i upadki odpowiedzialni są nieodpowiedzialni rodzice - matki tygrysice, ojcowie, których nie ma, błędy wychowawcze i niedostatki miłości. Nie wiadomo, czy coraz bardziej oczywista w wielu kręgach psychoterapia z nich leczy, czy raczej na nich żeruje. Stawiszyński pisze: "Zamiast traktować rodziców, nawet tych najokrutniejszych, jak złowieszcze bóstwa, które na zawsze naznaczyły nasze życie, lepiej zobaczyć ich jako nauczycieli, przekazujących wiedzę o własnej bezradności i własnym złu. A tym samym - o bezradności i złu, które drzemią w człowieku, także w nas".