Jacek Wakar „Ostatni taki ojciec”

„Tak nazywała się sztuka Artura Pałygi w ujęciu Łukasza Witt-Michałowskiego i jego lubelskiej Sceny Prapremier InVitro. Nie widziałem tamtego przedstawienia, ale pamiętam sugestywne zdjęcia Dariusza Jeża w tytułowej roli. Zdjęcia – podobnie jak sylwetka aktora naturszczyka – wręcz przytłaczające.


Małgorzata Bogajewska spektakl oparty na dramacie „Ojcze nasz” nazwała „Tato”. Najzwyczajniej w świecie, cieplej, bez pretensji do uogólnień. Jej świetne przedstawienie mieści się gdzieś na przecięciu rodzinnej psychodramy, powtarzanej nagminnie w codziennych sytuacjach, oraz sentymentalnej podróży we wspomnienia dzisiejszych czterdziestolatków. W centrum zdarzeń mamy więc Ojca (świetny Marcel Wiercichowski) – ojca, który dokładnie wie, na czym polega paternalistyczny układ w rodzinie. Żona, dla bohatera mamusia (Anna Rokita), ma chodzić jak w zegarku, inaczej złapie się ją za kudły. Syn (prowadzący narrację Adam Szarek) powinien umieć ojca docenić i nie przeszkadzać, kiedy nie trzeba. Ojciec Wiercichowskiego łączy w sobie prostotę chłopskiego wychowania, odebranego od własnego ojca i prostego zerojedynkowego systemu wartości. Jego tyrania domowa nie jest w świadomości bohatera żadnym uciskiem, a tylko dbałością o bezpieczeństwo najbliższych i o to, by wszystko w domu działało jak należy. Stąd okrucieństwo granej przez Wiercichowskiego postaci zdaje się nie rozmyślnym działaniem, a wypadkową odebranej edukacji i życia podpowiadanego przez ulicę. Mocna to rola, ale też zaskakująco empatyczna. Dobrze, zdarza się, że patrzymy na tatę Wiercichowskiego i ciarki przechodzą nam przez plecy. Ale mija chwila i łapiemy się na tym, że przedstawienie Bogajewskiej i kreacja znakomitego aktora przypominają nam sceny z dzieciństwa. Niech będzie, że to nie był nasz tato, a tylko ojciec kolegi z bloku. Siłą rzeczy, byliśmy wtajemniczeni. I bywaliśmy u nich w domu, z ciekawością zmieszaną ze strachem przyjmowaliśmy zaproszenie. I widzieliśmy coś zaskakującego – zamiast projektowanego przez nas samych, spodziewanego okrucieństwa czułość. Dokładnie o tym myślałem, ogladając przedstawienie w Bagateli. Kluczowa tytułowa partia i ono całe mają w sobie to, co dla utworu autora „Nieskończonej historii” najważniejsze – i okrucieństwo, i czułość. Nierozerwalnie ze sobą połączone.


Spektakl jest prawdziwym testem dla aktorów Bagateli – testem na granie blisko widza, na zmiany tonacji czasem z minuty na minutę. Zdają go znakomicie, „Tato” jest jednym z najbardziej zespołowych przedstawień, jakie ostatnio widziałem. Co nie oznacza, że aktorzy nie mają w nim szans, by ukazać na scenie indywidulany rys. Franio Adama Szarka nie próbuje infantylizować swej roli, jest w spektaklu i niejako poza nim. Jako dorosły mężczyzna podkreśla dystans między dorosłym mężczyzną i zdarzeniami z przeszłości. Nasyca swą postać ironią, co nadaje całej historii Gombrowiczowski wręcz dystans. Fantastyczna jest Anna Rokita w roli Mamusi. Nie dość, że ma w sobie bezinteresowne ciepło wszystkich matek świata, to jeszcze doskonale śpiewa przeboje z tamtych lat, stając się przewodniczką po dawnych rytmach i świecie.


Wymieniam tylko odtwórców wiodących ról, ale na wyróżnienie zasługują wszyscy, Tym bardziej, że „Tato” udowadnia, iż aktorzy Bagateli to także utalentowani muzycy. W spektaklu Bogajewskiej tworzą fenomenalnie zgraną orkiestrę weselno-pogrzebową. Wskazują też na ważną funkcję muzyki Bartłomieja Woźniaka, która dyktuje rytm widowiska, nadaje mu tempo, a czasem bywa kontrapunktem dla zdarzeń i emocji bohaterów. Efekt jest znakomity, bo „Tato” nie przytłacza ciężarem rodzinnej psychodramy, ale też nie osuwa się w zbyt łatwą lekkość. Jest przedstawieniem, które wwierca się w głowę i nie chce z niej wyjść. Bezdyskusyjnie najlepszym w dorobku Małgorzaty Bogajewskiej. Przynajmniej spośród tych, które widziałem.”