"Miasto Szklanych Słoni". Przedziwny eksperyment na jubileusz częstochowskiego teatru

(...)Przyznam, że choć czekam na każdą kolejną premierę, to ta wzbudzała we mnie szczególne zaciekawienie. Właściwie to nawet prapremiera, bo powieść Mariusza Sieniewicza nasz teatr przeniósł na scenę jako pierwszy w Polsce. Znając tekst, zastanawiałam się: jak oni to zrobią? Rozdwojenie Hutniczki Jadwigi, krasnal wyskakujący z „Krzyku” Muncha, uniesienia miłosne pomiędzy stołem a wersalką... No jak? To nie jest możliwe! Okazało się jednak, że w teatrze możliwe jest wszystko.

Czarny teatr, pogo w raju, scena w wannie

Reżyserii i adaptacji tekstu podjął się Andrzej Bartnikowski. W Częstochowie znamy go za sprawą rewelacyjnych „Sprzedawców gumek”. Choć to dwa bardzo różne przedstawienia i trudno je porównywać, to – przyznam – „Sprzedawcy” są mi bliżsi. Bliżej mi do teatru opartego na tekście, niż do teatru formy, wizji. A w „Mieście Szklanych Słoni” treść przykryła forma.

To, że Bartnikowski jest dyrektorem Olsztyńskiego Teatru Lalek, wpłynęło znacząco na jego podejście do realizacji „Miasta Szklanych Słoni”. Zresztą sam zainteresowany tego nie ukrywa.

Mamy więc tytułowe miasto z hotelem Hilton, hutą szkła artystycznego i przedziwnym szpitalem. Przewodnikiem po tym świecie jest okulista doktor Kwiecisty, który stosuje dosyć niekonwencjonalne metody.

O czym jest spektakl? Dla mnie to opowieść o marzycielach, niezrozumieniu, pewnej walce o to, by mieć możliwość patrzenia na świat po swojemu, bez dosłowności, bez utartej schematyczności. Ale może, gdy obejrzę spektakl po raz drugi, trzeci, kolejny, zinterpretuję to zupełnie inaczej.

Lubię eksperymenty, poszukiwanie, sięganie po coś, czego dotąd nie robiono, to, co jest nowe, inne, kreatywne... I „Miasto Szklanych Słoni” wprowadza odmianę, stanowi wyzwanie.

Teatr im. Mickiewicza w Częstochowie. Próba przed premierą spektaklu 'Miasto Szklanych Słoni' GRZEGORZ SKOWRONEK

Po premierze wiele osób mówiło, że czekało „na coś takiego”. Coś. Mamy problem z kwalifikacją. Zresztą „Miasto Szklanych Słoni” od kategoryzacji mocno ucieka, łącząc różne artystyczne środki. Umyka od tego, co dobrze znamy, od typowego teatru dramatycznego, od treści ponad wszystkim.

Mamy więc i czarny teatr, czyli scenę w wannie i spotkanie ze skorpionem, ośmiornicą i płaszczką (tu ukłony dla ekipy technicznej). Mamy dużo umowności, choćby w scenie, gdy Palacz, czyli mąż Hutniczki Jadwigi, maluje swoje marzenia. Mamy też takie lynchowskie klimaty, gdy obie hutniczki stają obok siebie powiewa niemal „Mulholland Drive” (choć to może efekt, mojego majowego oczekiwania na trzeci sezon „Miasteczka Twin Peaks”). Mnie samej najbardziej podobało się jednak szaleństwo kwestii niebiańskiej i pogo w raju.

Gra zespołowa - jak na boisku

Szczególne emocje podczas premiery wzbudziła jednak scena występu z okazji Dnia Kobiet. Panowie ubrani w body i szpilki prezentują w szpitalu artystyczny program. Wszystko ku uciesze rozochoconych pań, w tym pacjentek i pracownic placówki.

Na widowni padają komentarze „no popatrz, jakie Adam Hutyra ma zgrabne nogi!”. Panuje ogólne rozbawienie. Z jednej strony to krępujące, z drugiej dobrze oddaje to przedmiotowość sceny. Gdyby w body paradowały panie, pewnie byłoby odebranie to jako „naturalne”. Tu na teksty typu „dziewczynki, pokażcie cycki” robiło się nieswojo. W przypadku kobiet powinno zaś jeszcze bardziej. Nazwy ról typu Cielęcinka, Młode Mięsko czy Szyneczka dobrze oddają to, jak potrafimy patrzeć na drugiego człowieka, jak na łup, tasując „towar” po konsumencku.

„Miasto Szklanych Słoni” to godziny pracy twórców. Pracy nad scenografią, kostiumami, ruchem scenicznym, muzyką, która to scali. Tu ukłony należą się wszystkim twórcom. Jednak największy szacunek mam dla aktorów.

Teatr im. Mickiewicza w Częstochowie. Antoni Rot w spektaklu 'Miasto Szklanych Słoni' GRZEGORZ SKOWRONEK

W teatrze dramatycznym artyści grają na siebie, często aż do premiery nie odkrywają wszystkich kart, tak, by zahipnotyzować widza i zgarnąć całą jego uwagę. Tutaj musiała być to gra zespołowa. Jak na boisku. Ktoś nie poda „piłki”, nie będzie trybiło i wszystko się posypie. Kapitanem został Antoni Rot, wcielający się we wspomnianego już Kwiecistego. Trudna to rola, bo niemal nie schodzi on ze sceny i cały czas czuwa, klei całość.

Przy takim spektaklu, przy królowaniu formy nad treścią, przy tej zbiorowości, trudno wyróżniać poszczególne role. Zwłaszcza, że większość aktorów wcielała się w kilka postaci. Ale wyróżnię jedną, poety Dresa Bogdana, którego zagrał Bartosz Kopeć. Poeta ma problem, nie zniknęła mu s(p)rzed oczu literka... „p”. Nie może jej ani napisać, ani wymówić. I jak tu czytać Asnyka? Jak rzec do ukochanej Kwiaciarki: „Cóż (p)o (p)oecie w czasie marnym? Cóż (p)o lirycznych zajawkach?”? Każde „p” Kopeć musiał zastąpić charakterystycznym pyknięciem. Słuchając go, nie mogłam się nadziwić, jak on tego dokonał.

W efekcie połączenia wszystkich elementów mamy eksperymentalną teatralną układankę. I choćby tylko przez ciekawość warto „Miasto Szklanych Słoni” zobaczyć. Dać się wciągnąć w szaleństwo formy, w wachlarz środków. Dać się zaciekawić. Oderwać od tego, do czego w teatrze jesteśmy przyzwyczajeni. Uciec od tej dosłowności. Nawet na chwilę, nawet, jeśli nie będziemy do tego do końca przekonani.

Zuzanna Suliga Gazeta Wyborcza