Burza w wiadrze wody

Nie jest łatwo zmierzyć się ze sztuką Williama Szekspira. Adaptacja dzieła najwybitniejszego artysty teatru elżbietańskiego właściwie skazana jest na niepowodzenie. Wielu twórców (z jakże różnym skutkiem) próbowało zaadaptować "Burzę" (Peter Greenaway, Julie Taymor, Krzysztof Warlikowski, Maja Kleczewska). Opracowanie dramatu polegające na wypreparowaniu i ograniczeniu akcji do kilku zaledwie wątków i postaci oraz przeniesienie na mikroskopijną scenę utworu tak nośnego i niebywale skomplikowanego, jest zadaniem karkołomnym i praktycznie niewykonalnym.

Z tym większym niepokojem oczekiwałem na premierę w Studio Teatralnym Koło.

Postindustrialna sceneria i ascetyczna scenografia Joanny Gawrońskiej oraz ograniczenie liczby postaci i aktorów do zaledwie pięciu, a co za tym idzie, daleko posunięta redukcja, budziły obawy o sens przedsięwzięcia.

Adaptacja Igora Gorzkowskiego jest snem Prospera, bowiem prawowity książę Mediolanu wygłasza swój monolog z zamkniętymi oczyma. Także Miranda (stylizowana na słynną rzeźbę Edgara Degas „Czternastoletnia tancerka”) znajduje się w stanie snu. Jeśli jednak – za sprawą Kalibana - sen przemienia się w koszmar, czuły i czujny ojciec przywołuje córkę do rzeczywistości przez wybudzenie.

Prospero, który jest tylko prestidigitatorem, ma jeden cel. Celem tym nie jest zemsta na Ferdynandzie (w tej roli widzimy Mateusza Rusina), lecz zapewnienie Mirandzie szczęścia. Drogą do niego jest miłość, ale i należny ukochanej córce status i pozycja społeczna.

Miranda (Wiktoria Gorodeckaja) jest jeszcze dzieckiem zaledwie. Dziewczyną, w której zaczynają się budzić instynkty i uczucia – potrzeba miłości. Miranada podąża do swojego ukochanego (który jest synem uzurpatora do tronu księcia Mediolanu), prowadzona przez wszechobecnego ojca.

Nie będzie to łatwa droga. Z jednej strony będzie ją zwodził, budzący politowanie, nieszczęśliwy Kaliban, który uosabia instynkt (symboliczne rogi byka) i wszystko to, co jest niskie i złe, z drugiej zaś strony będzie wiódł ją Ariel, który uosabia to, co dobre, ulotne i piękne. I tylko w takiej interpretacji daje się wytłumaczyć labilność i niejednoznaczność inscenizacyjna postaci Ariela.

Ten duch wietrzny został wspaniale zagrany przez Bartłomieja Bobrowskiego. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż adaptacja „Burzy” została stworzona dla Ariela właśnie, a właściwie dla aktora grającego tę postać.

Obrazowanie jest bardzo plastyczne, sugestywne. Po prostu jest piękne i szlachetne w swej prostocie. Inspiracje Fellinim – które są sugerowane widzom - nader są odległe, bym miał się nad nimi zatrzymywać. Ładna jest stylizacja na obraz Jana van Eycka „Małżeństwo Arnolfinich”. (Igor Gorzkowski lubi tworzyć piękne miniscenki i malarsko aranżować przestrzeń sceniczną. Robi to zresztą znakomicie.)

Nie będę opowiadał szczegółów treści adaptacji i inscenizacji. Wolałbym, byście Państwo sami zobaczyli ten nietuzinkowy spektakl i weszli w magiczny świat scenarzysty i reżysera. Warto znaleźć się w tym świecie choć na chwilę, tym bardziej, że i obsada, i gra aktorska są niewątpliwym jego atutem. Oprócz wyżej wymienionych, znakomity Henryk Talar i wyjątkowy Wiktor Korzeniewski.

Powiem jeszcze tylko, że po premierze nie mogłem zasnąć, a wizja tej „Burzy” nie daje mi spokoju i musiałem zapisać te parę osobistych wrażeń.

A dlaczego „Burza w wiadrze wody”? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam Państwu.

autor tekstu: Marek Kujawski